Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/188

Ta strona została przepisana.

O! Boże! Boże! jaka twa opieka
Jest tam w młodości nad sercem człowieka?
Gdyby pomyśleć, to już tyle razy
Miało czém zwiędnąć — lub stać się jak głazy:
A nie! i patrzaj! z włosami białemi       1435
Czuję mojego serca woń na ziemi;
I żywość jego — bo niech kto poruszy
Honoru mego, ojczyzny, lub duszy;
Niechaj sprobuje wydrzeć mi nadzieje,
A padnie trupem i krew go zaleje.       1440
Lecz kiedy starca w pokoju zostawią,
Z włosem się jego białym wróble bawią;
Spokojny w smutném zadumaniu stoi;
Jelonek się go bez matki nie boi.
A gdy myśliwiec jakiéj białéj łani       1445
Pobije dziatki, i samą porani,
Przychodzi, oczy do starca podnosi,
Skarży się matka i o litość prosi.
A nie myśl, nie myśl że to są zmyślenia;
Widziałem oczy błękitne jelenia,       1450
I zadziwiła mię jego odwaga,
I ufność w starcu i łez szklistych waga.


Ty powiesz teraz że starzec majaczy,
I czeka w sobie aż znów co zobaczy.
Nie tak zaprawdę się ze starym dzieje,       1455
W nim wiecznie lampa czarodziejska tleje,
I tęcza blasków wiecznie w głowie świta,
A w sercu wiecznie ojczyzna zabita.
To choć pomyślał o młodości złotéj.
Powróci znowu w serce dzwięk zgryzoty.       1460
Nie będzie zawsze jak ci co się smucą,
Po różach które zwiędły i nie wrócą.
Ale raz westchnie za wszystkiém co było;
A potém znowu jak krzyż nad mogiłą
Uświęcający grobowce posępne,       1465
Czoło pamiątkom wzniesie niedostępne;
A pełne tylko nadziei i wiary.
Bo się przekonał że to w świecie — mary!