Kochany Endymijonie poezji, drzemiący w cieniu gajów laurowych, z lekkością i ciszą letniéj błyskawicy przedzieram się przez czarne liście drzew nieśmiertelnych, i trzema błyskami budzę ciebie ze snów niespokojnych... Wstań! wstań mój Endymijonie, tajemniczéj Muzy kochanko i postąp krokiem ku mnie a napotkasz nowy gaj fantazji, zielony sosnami teatr, bo oto dla ciebie jedynie mój drogi, wybudowałem nową scenę, sprowadziłem duchów aktorów, i rozłożyłem na leśnéj murawie, biegającego po świecie kolportera małe bogactwo — Odeszlij mnie z nowym zarobkiem przyjaźni, ze łzą jeżeli można; z pochwałą jeżeli można: a będę spokojny na wieczność.
Obudź się! obudź Rzymski w złotéj zbroi, z ognistym pancerzem rycerzu! Nowe mary stoją przed tobą: oto jest wzgórze okryte zieloną murawą, na wzgórzu stoi dwanacie druidycznych kamieni i trzynasty tron z omszonego granitu; oto wzgórze ukoronowane wieńcem dwunastu biało-włosych harfiarzy, zewsząd jakby morzem czerwonego połysku oblane... te straszne wzgórza zwierciadło to krew narodu... Śpiew dwunastu harf rozlega się