Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/232

Ta strona została przepisana.

Z ust okrwawionych serdecznego śmiechu.       60
O! nie — nigdy wy z króla niewolnika
Nie uczynicie służalca harfiarza.
Ta pieśń co do krwi pędziła rycerze,
I w miecze kładła dusze nieśmiertelne,
I wścieklizną swą ducha ojczystego       65
Dawała mieczom ząb co gryzł wam kości
I truł wam rany: nie zabrzmi w niewoli.
Możecie wy tę harfę wziąć i rzucić
W ogień i ogrzać przy niej ręce wasze,
I wasze trupie twarze rozczerwienić?       70
Możecie spalić ją ale nie zgwałcić.
O! sprobuj — połóż twe palce na strunach,
Czy wywołają z nich co więcéj niż dźwięk
Śmieszący ludzi? — I ty myślisz że ja,
Gdy na mém sercu położysz twe szpony,       75
Poddam się palcom targającym żyły
I z mego jęku zrobię pieśń? — O! jędzo!
Ty myślisz że ja, gdy dziś jeszcze z góry
Widziałem lud mój — co jak jeden człowiek —
O! nie, jak jeden trup leżał na polu,       80
Myślisz — że takim okropnym widokiem
Rozhartowany będę i pokorny?
Sprobuj czy ze mnie co więcéj wyciśniesz
Nad krew — co będzie przeciw tobie świadczyć,
Przed memi ludy. — Nie, ja nie mam ludu! —       85
Lecz po narodach już wymordowanych
Jeszcze zostaje jakaś moc przed którą
Ty musisz bladnąć, i ciągle twe lica
Strupiałe nową krwią farbować musisz:
Weźże krew moję do twéj gotowalni       90
Czarna kobiéto, i co dnia jagody
Czerwień krwią moją, aby cię mąż kochał,
I nie zobaczył, że masz krew zieloną.

GWINONA.

Skończyłeś, starcze?

DERWID.

Nie jeszcze! nie jeszcze!
Ja czuję w sercu jakąś moc zabójczą       95