Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/240

Ta strona została przepisana.
ŚLAZ.

Dobrze.

ROZA WENEDA.

Lub z głazem do wody
Rzuć się i toń — bo serce ci wydrę i oczy.

(Oddala się w głąb do płomieni.)
ŚLAZ.

Rozumiem, ukraść harfę i zabić człowieka.
A to mi wcale piękna awantura!
Wylazła z trupów i z płomieni mara       35
I mówi do mnie: Ślazie jesteś zbójcą —
Dziękuję pani że tak dobrze trzymasz
O mojéj cnocie — A do mnie ta znowu:
Mój mości Ślazie waść jesteś złodziejem —
Chciałem ją za to w pysk, a ona w ogień       40
Jak Salamandra; szukajże z nią ładu!
Gdyby przynajmniéj była powiedziała
Czy mnie powieszą jak będę złodziejem? —
Co teraz robić?... Widzę tam na górze
W złocistéj zbroi nieboszczyka — pójdę,       45
Obedrę zbroję i na siebie włożę,
Może cokolwiek znajdę w niéj odwagi.

(Wychodzi)
ROZA WENEDA. (śpiewa).

Trzaska w płomieniach kość,
W czaszkach się warzy mózg,
Tu kwiatów będzie dość       50
I lilijowych rózg
Z kwiatami o! z białemi kwiatami...
O! o! — o! o! —
Trupy moje! Trupy moje! Bóg z wami!

Ja palę trupy wciąż.       55
Tu mój kochanek był,
Do czaszki przylazł wąż,
I krew mu z oczu pił,
I do czaszki wlazł krwawemi ustami.