Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/247

Ta strona została przepisana.

I nie być pewną dnia że mąż mię kocha.
Bo jakże kocha mnie ten lew ryczący?       50
Serce mi ciągle gryząc albo głaszcząc,
Dłonią żelazną — jakże mi pochlebia? —
Z rana pochlebia a wieczorem karci.
Jakże mi wierną miłość wynagradza?
Co mi da z rana, odbierze wieczorem       55
Tak że ja nie wiem, żoną ja czy sługą
Jestem u niego? miłą mu czy gorżką?
Szlachetną w jego myśli? albo podłą? —
O! jeśli tak ma być zawsze o! Lechu!
To mię odegnaj i pójdę ja bosa       60
W te ciemne lasy wilkom i niedźwiedziom
Pochlebiać, łasić się, prosić o litość. —
Wstydzisz się; nic mi już nie odpowiadasz?
Bo ty szlachetny i wiesz że mam słuszność.
Dzisiaj mi dałeś w moc tego Derwida,       65
Pierwszy raz rzekłam: on mi przecie ufa:
A teraz muszę znów wyjść z omamienia.
Chodźcie tu wszyscy! patrzcie jak Lech rycerz
Żonie danego dotrzymuje słowa.
Ja w słowie jego zaufana święcie,       70
Na jego słowo dałam moje słowo:
Teraz on swoje święte słowo łamie;
A ja się muszę oszkalować sama,
I zaprzysiężeń moich niedotrzymać...
Chodź tu dziewczyno, wyzwałaś mnie dzisiaj       75
Na zakład, że trzy razy ojca twego
Wyrwiesz od śmierci — a ja ci przyrzekłam
Że twego ojca oddam ci, jeżeli
Trzy razy śmierci go wyrwiesz okropnéj.
O! łatwo zakład ci wygrać z królową       80
O któréj honor nie dba mąż i rycerz.
Ciesz się więc. — A ty Lechu, téj dzieweczki
Zdrowie pić będziesz moją krwią — ty znasz mnie!
Iślandzką jestem królewną, pamiętaj!
Do obelg takich nie przyzwyczajona.       85

(Chce odchodzić.)
LECH.

Stój.