Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/349

Ta strona została przepisana.

pokrywą — nigdy więcej, przysięgam. — Oto ujrzał nową krainę poezji rosnącéj — piękną, szlachetną — wzniosłą — tam usiądzie w cieniu pięknych posągów; ten który je budował i krzesał, wielki jest — jeżeli improwizuje to nie w gronie pół pijanych zwolenników szkoły — ale wśród starych, siwych rycerzy... Wojewodowie zbrojami okryci — z Chrystusowemi wizerunkami na puklerzach, słuchają słów jego — a kiedy śpiewa, to nie mdleją, to nie padają na kolana, ale tylko wychylają czary, dobywają mieczów, i wstając — idą walczyć za ojczyznę... Niektórzy tylko, młodsi i dziksi, porwani wirem szału i młodości — słysząc o zdradzie kochanek — zatrzymują się — dostają błyskawic w oczach — w tych błyskawicach ginie im z oczu tłum ludzi — sława — wszystko.. a maluje się jedynie widmo śmierci, szybkie, gwałtowne, porywające jak potok, konieczne jak los, a dobre jak Anioł zbawienia — Ci giną z kochankami razem — i któż ich potępi?
A teraz patrzcie jak stary Wojewoda któremu się córki śmierć przyśniła podczas owéj ciężkiéj, bezsennéj, długiéj, letniéj nocy... (a nie dziw, bo zamek był owiany parą, wyziewem krwawego czynu, i gotyckie jego filary rysowały się na xiężycu, w kłębach promienistéj krwi — piękniéj i okropniéj, niż oddalana grupa posągów w sofoklesowskiéj tagedji) — Patrzcie jak ten stary człowiek obudzony i senny idzie po zamku — córkę widzi zabitą — lecz oczom nie wierzy — Niecórka poszła na ranną przechadzkęidźmy na jéj spotkanie... I wyszedł... za nim gromada zamkowéj czeladzi. — On ich wiedzie po murawach i po