między różami... Zwarjowany jak Lear — większy od Leara i straszniejszy — większy król choć jest tylko Polskim szlachcicem — wzruszający jak Hajdea, ta cudowna Byrońska warjatka — do końca panujący szaleństwem, do ostatniéj chwili Pan zamku... kazał i łódź mu podano — już przeczuł że córki znaleść nie można na ziemi — już mu trzeba szerszych błękitów — Pływa po zwierciadlaném jeziorze i szuka... i coraz niespokojniejszy, coraz bardziéj obłąkany, przestronnością błękitu i rozszerzającym się kręgiem rospaczy... Nareszcie zapatrzył się w wodę — i poszedł na dno za swoim snem — za swoją córka straconą. Jakie go tam widma porwały? — co mu pokazała woda szklistego stawu? — czy grób tylko wyciągający do niego ramiona z płomieni piekielnych? czy ujrzał oczy błękitne córki, jako dwie gwiazdy na dnie jeziora przybite? Ja nie wiem....Wszystko to jest nad szczytem poematu, a poemat wysoki jak pierwsza wieża gotyckiéj, staropolskiéj epopei. — Czekajmy — a ten wielki poeta w którym dotychczas więcéj było ducha niż ciało pieśni zmieścić mogło, teraz odbywa wielką walkę — pasuje się z marmurem jak Michał Anioł — już utwory zrobił prawie zupełnie doskonałemi, a jednak jeszcze mu zarzucić można że większe robi serca posągom niż cały rozmiar ludzkich piersi wymaga.
I zaprawdę, któż dzisiaj ginie z kochanką? — inaczéj kończą się poemata, kochanki giną w Kolloniach ścieląc, jak Andromaka, łoże moskiewskim żołnierzom — a kochanek skarzy się we francuskich dziennikach, a Francuzi pytają: I cóż — czy tam nożów nie mają po domach szlacheckich?
Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/350
Ta strona została przepisana.