Ach tak jak sztaby, klub i wszyscy święci 345
Co dzisiaj w każdym są kalendarzyku
Emigracyjnym, niby z krzyża zdjęci;
Jak ja nareszcie co w tém słoneczniku
Muszę się kręcić, bo się ze mną kręci
Za każdém słońcem — słońc mamy bez liku! 350
I trzeba dobrze nam tą myślą przesiąc,
Że dla niezgody słońc — królem jest miesiąc.
Lecz to dla innych wieszczów ta bez twarzy
Walka, jak w dawnéj Skandynawów wierze
Wojna niebieskich, krwawych luminarzy 355
Teraz niech nowi wystąpią rycerze,
Ułani, dawnych synowie husarzy,
Którym krew ruska chorągiewki pierze.
Pan Kaźmierz jechał takim być ułanem —
Kłaniało mu się zboże całym łanem. 360
Kłosek mu każdy dziękował ugięty
Bławatek każdy mu się przypatrywał,
Ani się skarzył choć kopytem ścięty
Beniowski jechał cicho — sługa śpiéwał
Jedną z tych pieśni, w których jęk zamknięty; 365
A głos po łanach złocistych przepływał
I wpadał w ciemny las, na dębów słuchy,
Te drżały, bijąc skrzydłami jak duchy.
Ciemniało. — Rycerz wyjechał nad jary,
Skąd rzucił okiem na dom swéj kochanki. 370
Skała ta jako wielki obłok szary
Stała nad stawem: nad nią były wianki
Drzew ogrodowych; i dom wielki, stary,
Z płomienistemi okny i krużganki.
Całą téj górze postać excentryczną 375
Odjęła złota noc, swą szatą śliczną.