Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/369

Ta strona została przepisana.
LVI

Widziałem — Ale stój, Muzo! bieg krzywy
Tu nie przystoi wcale. — Miesiąc świeci,
Na koniu wiedźma gałęzią pokrzywy
Smaga po zadzie konia i tak leci
W srebrnéj koronie, jak anioł straszliwy       445
O którym roją napół senne dzieci,
Że ma koń ze mgły, z wężów srebrnych bicze.
Skrzydła ogniste i niańki oblicze...


LVII.

I coraz prędzéj, jakby anioł zgonu
Pędził za naszym rycerzem i babą.       450
Dźwięk głuchy kopyt, jak jęczenie dzwonu.
Jako tętnienia echo jęczał słabo,
A ręka wiedźmy, jak liść wielki klonu,
Gdy sczerwienieje, lub jak mówi Strabo
Łapa Ibisa, czerwona, bez pierza:       455
Za lejc trzymała swój — i lejc rycerza.


LVIII.

W zawrocie głowy, rycerz wlepił oczy
W tę rękę z trzema czerwonymi żyły.
A więc rozmyślał czy z konia zeskoczy? —
Ale mu jego koń był bardzo miły —       460
Czy świśnie szablą aż się łeb potoczy
I spadnie z karku wiedźmy do mogiły? —
Ale i ta myśl druga i ta chętka
Zdawała mu się niezła — lecz za prędka.


LIX.

A tu bym wiedzieć chciał twe mądre zdanie       465
Mój czytelniku, i twój sąd o rzeczy:
Gdyby cię takie spotkało porwanie?
I nie spodziewał się znikąd odsieczy?
I widział tąką rękę, Mości Panie!
Czerwoną? — do miljona krwawych mieczy!       470
Taką ohydną rękę? pełną kości?
Co pozbawiła cię ludzkiéj godności!