Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/385

Ta strona została przepisana.
XX.

Co lepsza, nigdy nie mówił, nie pisał —
Biedaczek! brakło mu formy gotowéj!
Nigdy się w myślów dzwon nie rozkołysał       155
Idei żadnéj w nim nie było nowéj,
Najnowsze, z ustek różanych wysysał;
I teraz, patrzcie! w pasiece lipowéj
Klęczy pokornie przy kochanki nodze, —
Oboje na zbyt niebespiecznéj drodze.       160


XXI.

Lecz młodość — O! ta, pomimo dewotek,
Ta jest najlepszą obroną dziewicom;
To jest kochanków młodość. — Mimo plotek
Szesnastoletnim się przybliżyć licom
Pozwólcie — zwłaszcza gdy chłopiec podlotek       165
Zazdrości skrzydeł dwu synogarlicom.
Dla tego tylko że się mogą bratać,
Piórkami ściskać i gruchać i latać.


XXII.

O! pierwsza miłość! téj wiernym obrazem
Jest zamienienie serc bez interesu;       170
Téj ideałem jest latanie razem
W krainie, w któréj nie ma końca, kresu.
Potém się człowiek głupi staje płazem,
Mimo krew zimną, z każdego karesu
Mogą wyniknąć rzeczy złe i zdrożne,       175
O których xiążki już mówią nabożne.


XXIII.

Za takie rzeczy, nie rozumiem zgoła,
Dla czego w Rzymie nieszczęsne grzesznice
Sadzą do zamku świętego Anioła,
Prócz tych. — Ta strofa musi zakryć lice;       180
Wstydzi się że tę myśl wzięła od czoła,
Nie zaś z profilu. O! Muzy dziewice
Zarumienieniem waszym ucieszony
Wracam do bajki mojéj — z innéj strony.