Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/406

Ta strona została przepisana.
VIII.

Tymczasem wracam do powieści. — Ranek
Błękitnie w polach Podolskich zaświtał,
W niebiosach oczy utopił kochanek,
I marzeniami swoją przyszłość czytał,       60
I widział ją tak uwitą jak wianek
Z dni szafirowych, złotych; już się witał
Ze sławą przyszłą i z tysiącem głośnych
Awantur; pragnąc nadzwyczaj — miłośnych.


IX.

Już widział dziesięć przynajmniéj Andromed       65
Do skał przykutych srogiemi żelazy,
Z warkoczem który wisi jak u komet
Miłe nadzwyczaj w młodości obrazy!
Młodość albowiem świeża, jak Mahomet
Pantheistyczną jest, i wszystkie głazy       70
Zmienia w kobiéty, w ogień topi kruszce,
Huryski widzi zamiast ziarnek w gruszce.


X.

A tu odsyłam mego czytelnika
Do Alkoranu, gdzie stoi przypisek,
Że w raju każda się gruszka odmyka       75
I cztery z siebie wydaje Hurysek —
Chciałabym tam na czas być za ogrodnika,
I z tych owoców co dnia mieć półmisek;
Zwłaszcza, że w każdéj gruszce, do wyboru
Masz cztery panny różnego koloru.       80


XI.

Słowem, ideał nasz kochanek białych,
Tęczowym jest na wschodzie dogmatycznie:
U nas, liczono by do rzeczy śmiałych,
Gdyby kto nawet, tworząc poetycznie,
W rymach malując jednę z tych przestałych       85
Owoców, starą pannę, seraficznie
Rozeskrzydloną w Bogu: bez rozwagi
Rzekł: płeć zieloną miała jak szparagi.