Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/409

Ta strona została przepisana.
XX.

Attakowano więc Bar, gdy nad Barem
Beniowski się zatrzymał na wyżyni.
Na koniu stał jak posąg nad wiszarem       155
I patrzał i rozmyślał co uczyni?
Bar jak na dłoni widział, lecz oparem
Wpół przesłonięty, blady, wojska w linii
Jak małe nitki mrówek, a na murze
Rozwijał się dym z harmat w białe róże.       160


XXI.

I w téj girlandzie niby z róż śmiertelnych
Stało miasteczko w powietrznych błyskitach;
Wyrzucające błysk do żądeł pszczelnych
Podobny... Kule szumiały po żytach,
Gwizdały do jędz podobne piekielnych;       165
Lub po moskiewskich trącając jelitach,
Przebiegłszy całe plutony po szarfie
Na ludziach grały jękiem — jak na harfie.


XXII.

I wystaw sobie, mości czytelniku,
Że na swój ganek wychodzisz spokojny;       170
I widzisz pszczoły w słonecznym promyku
Lecące do łąk... daléj — grodek zbrojny
O milę — na równinie; działa w szyku,
Attaki, słowem, krotochwilę wojny:
Wszystko się zwija, wre, kole i sieka:       175
A ty z krużganku patrzysz i zdaleka...


XXIII.

Tam jakiś starzec stanął na okopach,
Wzniósł rękę, czapkę przekręcił na ucho;
I działa jak psy legły mu przy stopach,
On je pogładził i szczeknęły głucho.       180
Kule gruchnęły po Moskiewskich chłopach,
Szczęsny! któremu to uszło na sucho
Że pan Puławski jurysta ma ferje,
I zamiast pisać akt — stawia baterje.