Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/426

Ta strona została przepisana.
LXXXVIII.

„Z Węgier albowiem moje rodowody
Prowadzę i mam hrabiowskie tytuły,
Ale że jestem bez grosza i młody
Nie wiele sobie ważę te bibuły       700
I pergaminy; lecz chcę iść w zawody
Z przodkami, jako człek na sławę czuły,
I mocno hańbę ojczyzny czujący;
Nie doświadczony jeszcze — lecz gorący“. —


LXXXIX.

Gdy tak przemówił, Xiądz Marek otworzył       705
Ramiona i jął ściskać postać giętką;
„Ja znałem twego ojca; gdyby dożył
Pewnieby twoją chęć pochwalił prędką.
Bogdajbyś późno się w grobie położył
Jasnym, jak człowiek wielki — ani wędką       710
Sprośnych roskoszy tu był ułowiony.
Zlituj się Matko niebieskiéj korony!


XC.

„Oto dziecko te, oddaję w opiekę
Tobie Dziewico czysta, Matko Boża!
Broń rzuconego w tę nieszczęścia rzekę,       715
Która z nas płynie do wieczności morza.
Pozwól! że z niego tę cielesność zwlekę
Która tu krwawi ducha jak obroża,
A zaś mu w duszę ognistą przeléję
Rospacz co wszystko łamie, i nadzieję.       720


XCI.

Biada kto daje ojczyźnie pół duszy,
A drugie tu pół dla szczęścia zachowa;
Oboje w nim Bóg swym piorunem skruszy,
I padnie kiedyś w popiół taka głowa!
Żadną łzą taki Boga nie poruszy,       725
W modlitwie nigdy już nie znajdzie słowa
Które by kiedyś jego Bóg rozumiał,
I będzie jak ten dąb umarły szumiał.