A jednak gdyby twoja o! młodości
Żelazna niegdyś wola, dumna, twarda; 90
Gdybym nad sobą miał więcéj litości,
Gdyby mi nawet wskrew nie przeszła wzgarda
Tego co teraz jest i co w przyszłości
Być może: lutnią szalonego Barda
Skruszyłbym, wziąwszy pod zgięte kolano; 95
I nową harfę wziął niepokalaną.
Lecz późno! późno już! Gdzie są słuchacze?
Czy w grobach klaszczą w ręce zadziwione?
Czy urągają? — nie wiém — i nie raczę
Gonić myślami te smętne, stracone 100
Mary. — Lecz nieraz kiedy mi zakracze
Orzeł, lecący na słońce czerwone:
Zda mi się że to jakaś dusza bratnia
Znów odlatuje ode mnie — ostatnia!
Lubiłem takie dusze, dzikie, smętne, 105
Rozokolone na niebie szeroko,
Błyskawicowe trochę, trochę mętne,
Nawet gdy w ciało się straszne obloką,
I w pioruny się rzucają namiętne
Lub nad Safony chwieją się opoką; 110
Lubiłem takie dusze — nie bezkarny!
Wybrednie marząc w różach, kolor czarny.
Dziś uleczony, na pół — lubię róże
Takie, jakiemi je Bóg stworzył, ładne
I wiotkie. — Teraz wam powieścią służę, 115
I w żadne więcéj ustępy nie wpadnę,
Żadną gawędą pieśni nie przedłużę —
Ale też z faktów wam nic nie ukradnę,
Bo wszystko godne jest pamięci wiecznéj,
I wszystko może ujść, w kompanii grzecznéj. 120