Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/434

Ta strona została przepisana.
XXIV.

Więc pewnie by ją był duszy oczyma,       185
Jak mówi Hamlet, w czaszce swéj zobaczył,
Gdyby nie dziwne, a dla piso-ryma
Miłe zdarzenie. — Bóg zachować raczył
Człowieka a ja zeń zrobię olbrzyma;
Byle mi tylko czytelnik przebaczył       190
Że empirycznie, minąwszy przyczynę,
Wdałem się w skutek rzeczy, w rąbaninę.


XXV.

Lecz wpadłszy muszę kończyć. Więc pan Sawa
Lewe przymrużył oko i wycelił,
A zaś powszechnie o nim niosła sława       195
Że nawet pannom, gdy sobie podchmielił,
Wystrzelał korki. — Była to zabawa
Któréj bym wcale z innemi nie dzielił,
Gdybym był panną, gdzieś w szlacheckich dworkach
Pod owe czasy i chodził na korkach.       200


XXVI.

Wycelił już więc prosto, w same czoło,
I palec już giął — gdy nagle... o! dziwy!
Jakoby Irys co rzuciwszy koło
Z tęczy, zlatuje na zamglone niwy:
Lekko jak Anioł, jak ptaszek wesoło,       205
Dzieweczka z dębu dała skok straszliwy,
Skok, na dwa łokcie od ziemi wysoki,
W poezyi mówiąc, skok aż pod obłoki.


XXVII.

Z obłoków spadła, na ów koń ze śniegu,
Na którym siedział Pan Sawa złowrogi;       210
Nim się obejrzał, już na siodła brzegu
Stojąca za nim, jak Olimpu Bogi,
Prosta, i naprzód podana do biegu,
Chwyciła za lejc — i na tylne nogi
Podniósłszy konia z rycerzem do góry,       215
Tak pomięszała go — że strzelił w chmury.