Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/436

Ta strona została przepisana.
XXXII.

Oczy utopił w kurzu obłok złoty,
Gdzie znikał rycerz, koń, panna, jéj włosy,       250
I za włosami, jak dwa papiloty,
Białe gołąbki na dwóch końcach kosy.
I stał i patrzał — gdy z dębowéj groty
Wyszedł ku niemu Karmelita bosy
I przeżegnawszy się Chrystusa znakiem       255
Spytał: „dla czego Waść się bił z Kozakiem?


XXXIII.

„O! krwi gorąca! że też ja nie mogę
Utrzymać nigdy między wami zgody!
Oto Pan Sawa znowu ruszył w drogę,
Bóg wié czy wróci, a rzeski i młody.       260
O! młodzi! młodzi! pod waszą ostrogę
Trzeba dać woły najleniwsze z trzody;
Dopóki każdy z was na koniu jeździ
Nigdy się w jedném miejscu nie zagnieździ.


XXXIV.

„Skądże wam przyszło żeście tu z jaszczura       265
Dobyli szabel i na konie wsiedli?“ —
Na to Pan Zbigniew: „Oto jest rzecz która
Zwaśniła obu, gdyśmy tutaj jedli
I pili: oto złota minjatura
O którą srogi bój obaśmy wiedli.       270
O taką się rzecz bijemy nie pierwsi;
Ja mu ją Xięże sam zerwałem z piersi.


XXXV.

„A zerwawszy ją chciałem serca dostać
Z pod żeber jego, tą szablą turecką.“ —
Tak mówiąc strasznie miał Marsową postać.       275
A Xiądz: „O takąż rzecz chodziło świecką?
Warto by obu dyscypliną chłostać!
Wstydź się Wielmożny Hrabio! jesteś dziecko!
Tę minjaturę mi dała dla ciebie
Córka Starosty dziś, jak Bóg na niebie!...       280