Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/438

Ta strona została przepisana.
XL.

„Odjeżdżam teraz — ale się otoczę
Myślami, kwiatów Podolskich zapachem,
Woniami które były tak urocze       315
Gdy w Anielinkach, pod słomianym dachem,
Ty mię porzucał — a ja ci warkocze
Dałam całować, przenikniona strachem
Abyś mi u nóg nie padł konający:
Tak byłeś blady przy gwiazdach i drżący.       320


XLI.

„Powiem ci teraz żem się była zlękła
Abyś ty we mnie nie usłyszał głosów,
Z któremi w sercu jakaś struna pękła
Gdy się dotknąłeś usty moich włosów...
Pomnisz, żem w tenczas tak jak dziecko jękła,       325
Chwytałam się szat twoich — drzew i kłosów,
Myślałam że już ginę z światłem, z echem,
I że westchnienie śmierci — jest uśmiechem.


XLII.

„Kiedy to piszę, słońce wschodzi z wieńcem
Chmur i tak wstydzi mnie, że nie wiem czemu,       330
Cała się zlałam łzami i rumieńcem —
Ty wiesz ja zawsze kwiatowi białemu
Podobna, póki mi był oblubieńcem
Chrystus. — Uśmiechnij się słońcu złotemu,
Bo mi się przed nim łza gorąca toczy;       335
I tak rumieni mnie, jak twoje oczy.


XLIII.

„Niespokojności pełne serce moje!
Smutno mi rzucać te miejsca, te stawy!
Jeżeli kiedy przywiodą cię boje
Aż do mojego zamku, do Ladawy,       340
Każ sobie Panny otworzyć pokoje;
Na oknie stoi filiżanka z lawy,
Rzucam dla ciebie w nią maleńki kwiatek —
Nosiłam go dziś całą noc — bławatek.