Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/447

Ta strona została przepisana.
IV.

Beniowski przebył Dniepr — gdy raz wieczorem,       25
Kiedy już xiężyc wstawał zamyślony,
Obaczył ogień, pod dębowym borem
W ziemi palący się, wielki, czerwony.
Przy ogniu siedział człek okryty worem,
Dzikiéj i strasznéj twarzy jak Hurony;       30
Gotował strawę i pazury czarne
Krwawiąc odzierał ze skór całą sarnę.


V.

Ta wywrócona oczyma szklannemi
Zdała się żebrać u ognia litości.
Daléj siedziało dwóch panów na ziemi.       35
Na jednym żupan był, skóra i kości:
Drugi otyły i z rubinowemi
Policzki, pełen w sobie wielmożności,
Przepijał głośno do drugiego zdrowiem
Z butla co miał brzuch obszyty sitowiem.       40


VI.

Ów pan wspaniałéj tuszy — trochę baba
Na twarzy, dziwnéj miał zbroję struktury.
Od kołnierza mu szła żelazna sztaba
Malowanemi natykana pióry.
Rzekłbyś że rodzi go królowa Saba,       45
Że z dawnych czasów spadł jak żaba z chmury.
Chociaż się zbroja nam wydaje dzika —
Beniowski poznał zaraz pancernika.


VII.

Gdzie niegdzie jeszcze snuli się po kraju
Starzy minionych czasów kochankowie,       50
Którzy nie pili kawy ani czaju,
Żelaza kawał nosili na głowie,
Jak staréj kawał arki na Synaju;
A Bóg im dawał rumianość i zdrowie,
Zwłaszcza że słomę wkładali do butów.       55
Litwin pancernik, jeden z tych mamutów