Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/462

Ta strona została przepisana.
LXIV.

Bo się kruszyła we mnie serce smętne,
Że ja nikogo nie mam ze szlachetnych;
I próżno słowa wyrzucam namiętne
Pełne łez i krwi i błyskawic świetnych,
Na serca które zawsze dla mnie wstrętne —       505
Ja, co mam także kraj, łąk pełen kwietnych;
Ojczyznę która krwią i mlékiem płynna,
A która także mnie kochać powinna.


LXV.

Jeśli wy bez serc! Wy! — To moje serce
Za was czuć będzie, przebaczać bez miary.       510
Ikwo! Płyń przez łąk zielonych kobierce!
Ty także sławna że fal twoich gwary
Jakoby z Niemnem w olbrzymiéj rosterce
Gadają — Tyś zmusiła Niemen stary
Wyznać żem wielki, że w sławę płyniemy...       515
Lecz rzekł: Niech idzie tam gdzie my idziemy.


LXVI.

Ha! ha! Mój wieszczu! Gdzież to wy idziecie?
Jaka wam świeci? gdzie? portowa wieża?
Lub w Sławiańszczyznie bez echa toniecie,
Lub na koronę potrójną Papieża       520
Piorunem myśli podniesione śmiecie
Gnacie. — Znam wasze porty i wybrzeża!
Nie pójdę z wami, waszą drogą kłamną —
Pójdę gdzie indziéj! i Lud pójdzie za mną!


LXVII.

Gdy zechce kochać — ja mu dam łabędzie       525
Głosy, ażeby miłość swoję śpiéwał;
Kiedy kląć zechce — przeze mnie kląć będzie;
Gdy zechce płonąć — ja będę rozgrzewał;
Ja go wiodę gdzie Bóg — w bezmiar — wszędzie.       530
W me imie będzie krew i łzy wylewał.
Moja chorągiew go nigdy nie zdradzi,
W dzień jako słońce, w noc jak żar prowadzi.