Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/030

Ta strona została przepisana.
MULEJ.

O Fenixano! bliski czy daleki
Tak skarg już moje nauczyłem wargi,
Że zawsze one gotowe do skargi,
I śmierć je chyba zagłuszy na wieki.
A choć nie umiesz zazdrości ocenić,        415
Choć mię obwiniasz że uchybiam tobie;
Napróżno chciałbym wyrazy odmienić,
Bo zazdrość o słów nie myśli ozdobie.
Cóż to za portret? o! dziewczyno sroga!
Cóż to za portret reka twoja pieści?        420
Któż to jest? powiedz, kto to jest, na Boga! –
Ach nie powiadaj! dosyć już boleści...
Dość że go twoja biała ręka trzyma,
Że nim jak różą zerwaną kołysze.
Ach dosyć dla mnie, że widzę oczyma.        425
Niechaj przynajmniéj z twoich ust nie słyszę.

FENIXANA

Pozwoliłam ci abyś mnie miłował,
Nie pozwoliłam, abyś mnie obrażał.

MULEJ.

Jam już wyrazów prędkich pożałował,
Bom w żalu mówił i na styl nie zważał.        430
Ja wiem że mówić potrzeba inaczéj.
Ale któż myśli o słowach w rospaczy?
Milczéć? – ach miłość potrafi ogłuchnąć,
Milczéć. – Lecz zazdrość – ta musi wybuchnąć,
Musi wybuchnąć.        435

FENIXANA

Chociaż mi się zdaje
Żeś nie zasłużył bym się tłómaczyła;
Ponieważ różnych mam wymówek siła,
A mam ich wiele – najlepszą ci daję.

MULEJ.

Więc masz wymówkę?

FENIXANA

Mam.