Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/058

Ta strona została przepisana.

Że nam pojąć niepodobna
Patrząc, na tego sokoła;
Jak ona razem wesoła,
I w wesołości żałobna?
Wszyscy tam wysoko stańcie,        270
Portugalski herb ujrzycie.
Żaloba ta po Infancie
Prędko nam pociechę zlegnie;
Bo z jéj lotu po błękicie
Widać że po niego biegnie.        275

DON FERNAND.

Przyjacielu, Don Żuanie
Omyli cię ta rachuba.
Zły to znak, to jéj ubranie,
I ta żaloba jéj gruba
Oj byliby oni biali        280
Gdyby po mnie przyjechali!

Wchodzi DON HENRYK z pargaminem w ręku, w grubéj żałobie ubrany – ze świtą.
DON HENRYK.

Rąk mi pozwól Tangierski mocarzu.

KRÓL.

W szczęsny czas wasza jasność przybywa...

DON FERNAND (Do Żuana.)

Don Żuanie... już na cmentarzu...

KRÓL (Na stronie.)

Ceuta, moja! –

DON HENRYK.

Niech mi wasza Mościwa        285
Łaska, brata uściskać pozwoli.

DON FERNAND (Ściskając brata.)

Mój Henryku – czemu téj niedoli
Znak na tobie? i twarz taka blada?
Dość! – Twa postać mi to sama powiada.
Słów nie trzeba, bo mówią twe oczy. –        290