Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/076

Ta strona została przepisana.
DON FERNAND.

Prawo.

FENIXANA.

Któż miał prawo?

DON FERNAND.

Sam król.        170

FENIXANA.

Za cóż to?

DON FERNAND.

Jeniec do niego należę.

FENIXANA.

Zaledwo oczom zasmuconym wierzę!
Wszakże cię wczora król wysoko cenił!

DON FERNAND.

A dzisiaj, serce jak widzisz odmienił.

FENIXANA.

Ach więcże gwiazdom co przy sobie siedzą        175
Dosyć jednego dnia by się rozeszły...

DON FERNAND.

Kwiaty co z gwiazdą nieszszęliwą weszły
Same ci na to, Pani, odpowiedzą. –
Kwiaty co wschodzą na ranek umyte,
I tak się w zorzach rozwinęły jasno:        180
W objęciach nocy pomarszczone zasną,
I dla nich już dnie nie wrócą przeżyte!
Lilije w tęcze kolorów spowite,
I umoczone w złoto i karminy,
Zejdą jak duchy Aniołów z doliny:        185
Z jednym dniem, życia pięknego pozbyte.
A czy to rosy spadały obfite,
Czy otulone były mgła i tęczą:
Śmierć je znalazła w godzinę urodzin...
Tak ludzie kiedyś przyjdą i zaręcza        190
Że wieki, które się wleką i dręczą,
Nie były dłuższe nam od smętnych godzin.