Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/089

Ta strona została przepisana.

Na twoje ojcze, kochanie?
Przychodzę o łaskę prosić:
Niech ją z twoich rak odbiorę.

KRÓL.

Choćby królestwo! pół berła...
Niechaj prosi wschodu perła.        125

FENIXANA.

Ojcze, Fernand...

KRÓL.

Dosyć! dosyć...
Dalej nie gadaj... bo próżno.

FENIXANA.

Ojcze zgrozą już przenika!
Daruj go jaką jałmużną,
Ulituj się niewolnika.        130
Nieszczęsny aż do łez wzrusza.

KRÓL.

A któż go do tego zmusza
Aby cierpiał? – Nędzny, słyszę...
Lecz on sam swój wyrok pisze,
Sam swoją pieczęć przykłada.        135
A pod nędzą nie upada
Choć wyszedł z głodu na mare,
Ale chce cierpieć za wiarę
Co mu niebiosa otwiera...
Chce umrzeć?... niech więc umiera        140
Ja zeń méj nie zdejmę nogi.
Bo on sam nad sobą srogi,
Chce żyć w nędzy i w plugastwie:
I nie ja się nad nim pastwię,
Ale on sam siebie męczy. –        145
Niech mi Ceuty klucze wręczy,
Dziś wolno puszczę Infanta.

Wchodzi SELIM.
SELIM.

Panie, przyszli dwaj posłowie.
Jeden z nich od Tarudanta,