Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/107

Ta strona została przepisana.
FENIXANA.

We łzach mi        330
Toną... człowieku! ach! strach mi!
Duch mi cały z ust wyskoczy!

DON FERNAND.

I dobrze, bo są też oczy
Ach! nie do nędzy stworzone.
Dobrze! że twój wzrok rostropny.        335

FENIXANA.

Puść mię. – Jaki ty okropny!

DON FERNAND.

Okropny? – Choć odwrócone
Oczy masz, pełne popłochu:
Dobrze jest, abyś wiedziała,
Że piękność twojego ciała        340
Tyle co mój szkielet waży –
Tyle co ja – garstkę prochu.

FENIXANA.

Puść mię – oddech mię twój parzy,
Głos zabija – szaty cuchną.
Puść mię ty człowiecze pruchno!        345
Szaty mi rękami skazisz,
Oddechem twoim zarazisz.
Puść człowieku – bo omdleję!

(Ucieka z Selimem.)
Wchodzi DON ŻUAN pokrwawiony i w łachmanach, z chlebem.
DON ŻUAN.

Oto mię Maury, złodzieje,
Za kawałek tego chleba        350
Zbili – krew się ze mnie leje.
Panie jedz.

DON FERNAND.

Już mi nie trzeba
Jadła, drogi przyjacielu.
Oto już jestem u celu...
Już idę...