Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/141

Ta strona została przepisana.

Zbiorę całą moją rzeszę,
Tęcze moje chorągwiane
Na miejskich wałach rozwieszę,        695
I odprawię nabożeństwo
Święte, do krwawego krzyża:
A Pan, co ludy uniża
Da mi tryumf — lub męczeństwo
I swoją wolą pokaże.        700

(wychodzi z resztą szlachty.)
Wchodzi ŻYD RABIN.
RABIN.

Teraz my tu gospodarze,
Zamiećmy izbę po panach.
Nu — jest zysk na tych dywanach.
Kto zyska a kto też straci
Na téj to konfederacji.        705
A moskal dywany kupi. —
Judyt! Judyt — hejne! hejne!

(woła do drzwi bocznych.)
Wchodzi JUDYTA.
RABIN.

Nu co ty szejne morejne
Zapłakana? — szlachcic głupi
Nagadał się i wychodzi...        710
A mnie pan marszałek dobrodzij
Nie zapomniał! Pan kochany!
Podarował mi dywany.
Nu! czemu ty głupia szlochasz?

JUDYTA.

Ojcze jeśli ty mnie kochasz        715
To porzuć te darowizny.
Na co nam? — my bez ojczyzny!
Na co nam takie wystawy?

RABIN.

To dobrze, ale te ławy,
I te makatne pościele,        720