Wygnaj z myśli Maryusze,
Cezary i Robespiery. 180
Z komet, meteorów cyfer
Czytaj przyszłość wieszczu młody,
Nie bądź w przyszłą noc pogody,
Jako gwiazda zła — Lucyfer,
Gdy słoneczny wóz wyciąga, 185
W morzu kąpie łeb i szyję,
A złem skrzy i w oczy bije
I bezsennym się urąga. —
Bo my z bezsennego łoża
Wzrok rzucamy gorączkowy, 190
A ty łyskasz blaskiem noża,
Dziecko, lub zły duch Jehowy,
Bo nam tworzysz czarną marę
I w zrodzoną rodzisz wiarę.
Ten, kto ojcu powie: Raka! 195
Ten przeklęty; — więc się bój!
Polski lud, to oj ciec twój.
Zeń, jak z cierniowego krzaka,
Gotów znowu Bóg wybuchnąć,
Z wichru uwić twarz i lice, 200
I na ciebie, jak na świecę,
Iść — i daléj pójść — i zdmuchnąć!
Więc sie bój; — bo nie ja grożę,
Marny człowiek i twój brat.
Ale jakiś straszny świat 205
I widzialne światła Boże,
Z ciszą, z wiatrem i z szelestem
Rzucające się na lud.
Strachy, które mówią: cud!
Ognie, które szepcą: jestem! 210
Więc się bój; — bo duch się wdziera
I podważa miasta — wieże.
Słaby, mówisz, rzeź wybiera;
A czy wiesz, co on wybierze?
Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/348
Ta strona została przepisana.