Ja sam z harmonią obeznany młodą
Własnego ciała, nie chciałem odmiany.
I siadłem smutny nad Letejską wodą
Nie usta moje myjąc — ale rany. 60
Odtąd już nigdy nad cielesną szkodą
Nie płakał mój Duch z ciała rozebrany;
Ani za wielką sobie brał wymowę
Otwierać tych ran usta purpurowe.
Wszakże Letejską przykładając wodę 65
Do ran — by pamięć boleści straciły —
Nie jedną poniósł na pamięci szkodę,
Nie jeden obraz stracił senny, miły.
Jutrzenek greckich różaną pogodę
Duchy mu nagle ręką zasłoniły, 70
A pokazały — jako świt daleki —
Umiłowaną odtąd — i na wieki!
Ani gwiaździce co się w morzach palą,
A mają w świetle tęczowe kolory,
I są gwiazdami w ciemnicy pod falą 75
Tak błyszczącemi, że mórz dziwotwory
Delfiny w morzu swoje łuski skalą,
I obchodzą je cicho jak upiory:
A płynąć wierzchem nad niemi nie śmieją —
Tak mocno w morzu te gwiazdy jaśnieją! 80
Ani tych gwiaździc jasność tajemnicza
Tak nie przeraża owe pierwopłody;
Jak piękność którąm ja poznał z oblicza
We mgłach Letejskiéj zapomnienia wody.
Nad nią dźwięk — duchów girlanda słowicza; — 85
Pod nią — jakoby złote zajścia schody
Na świat daleki i zamglony wiodły —
Na kwiatki jasne pod ciemnymi jodły