Strona:PL Dzieła poetyckie T. 5 (Jan Kasprowicz).djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

Niby grzechotnik, kośćmi zaszeleści
I dusi, że snać skórę zostawi bez treści.

XIX.
I urągania, niby garście żwiru,
Sypie mi w oczy i wyszydza moją
Nicość dzisiejszą i grozi, że miru
Już tu nie znajdę; że mi się podwoją
Ta moja hańba i ten ból — widzicie —,
Którego żadną nie odtrącę zbroją,
Jeżeli będę wlókł dalej to życie,
Jeżeli sam nie skończę, jawnie albo skrycie.

XX.
Tak, tak — powiadam, ten upiór mi każe,
Bym w waszych oczach skręcił tę chuścinę,
Zrobił pętlicę i, zmyliwszy straże
Wiernych przyjaciół, w samotną godzinę
Ot! tak do studni — albo tam! w izdebce,
Na tem okienku!... Że odrazu zginę,
Niby jak mucha, lub dziecię w kolebce,
Lub szczenię — tak to widmo do wnętrza mi szepce...

XXI.
Z tych butów szydzi i z tego surduta —
Że jest wytarty? że na łokciach dziury
Nieomal świecą?... Nie! nie! inna nuta
Tych naigrawań, co mi brzmią, jak chóry
Wrogich demonów... Owóż tem mi w oczy
Miecie ten upiór, jak burza ponury,
Że tak być miało, iż mój grzbiet otoczy
Płaszcz — mówię — apostolski ... O! tak, płaszcz proroczy...

XXII.
I że mnie ścigać będą miliony
Tych, których zbawić mogłem swoją wolą;
I że mnie przeklnie zamiar niespełniony;
Że moją duszę, jak węże, okolą