XLV.
Pierwiastek dobra wzrósł w nim do rozmiarów,
Wypełniających całe jego wnętrze,
I swym ogromem i potęgą czarów
Przygniótł, oślepił, coraz to gorętsze
Sypiąc skry w koło, siłę zła, że w parów,
Z którego duszy zapędy najświętsze
Trudno już wiązać, stoczyła się, zgoła
Jak szatan, strącon oszczepem anioła.
XLVI.
Czystym się uczuł, bo obmyty chrzestem
Nadziei, wiary i wielkiej miłości;
Z dumą zawołał: Oto znowu jestem!
Oto duch boży znowu we mnie gości
I znów mnie wiedzie skrzydeł swych szelestem
W środek gotyckiej świątyni ludzkości,
Bym na ołtarzu jej pragnień, jej bojów,
Składał ofiarę z własnych trosk i znojów.
XLVII.
Apokalipsy świat przed jego okiem
Wnet się roztoczył, jasny, pełen cudów,
O jakich przedtem nie marzył, natłokiem
Szałów zgnębiony: łańcuch, skuty z trudów,
Zmienił się w wieniec i kołem szerokiem
Otoczył wszystkich; wśród najsłabszych ludów
Płynęła siły zbawiającej rzeka,
Co do potężnych czynów pcha człowieka.
XLVIII.
Z pieśnią na ustach — bo i ta, w młodzieńczej
Krasie, grobowej uszła z nim zatracie,
Wonna, jak kwiat ten, który lipy wieńczy,
Słodka, jak miód ten, co mieszka w tym kwiacie
Silna, jak napój, gdy ten miód rozcieńczy
Grzybek fermentu, — poszedł, w majestacie
Strona:PL Dzieła poetyckie T. 5 (Jan Kasprowicz).djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.