Skryta gdzieś na dnie bezdennej kotliny
Wieczysta zima!
A przecież kwietna błoń
O kilkanaście staj
Kolorów snuje raj,
Zapachów leje czar.
Snać stamtąd płynie ta woń
Aż dotąd w głąb tego cienia,
W turni spadziste załomy
W one kominy,
Wiodące w piekieł kuźnice,
W głębiny,
Których źrenice
Nieprzetną swymi pociski...
Ten stromy,
Ten ślizki
Pamiętasz żleb?
Boże nas chroń!
Jeden fałszywy krok,
A wszystkie nasze pragnienia,
Wszystkie tęsknoty,
Wszystkie zachwyty
I upojenia
I loty
Do słońc, do nieb —
Wszystką tę miłość, wyższą nad te szczyty,
Głębszą nad onej przepaści stok,
Jaśniejszą ponad błękity,
Nad ogień słońca gorętszą,
Pokryje wieczny, lodowaty mrok,
Marnych kamyków zapomniany grób...
Tam, gdzie te ściany się piętrzą
Nakształt strasznego potwora,
U naszych stóp,
Z pod granitowych zboczy
Strona:PL Dzieła poetyckie T. 5 (Jan Kasprowicz).djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.