królowi ziemi, stu wyrośnie synów,
aby nie zginął ród«.
»Nie może zginąć plemię« — odrzekł Yama,
»jeśli z pnia jego wyrosła latorośl,
tak umiejąca cierpieć.
Król Aśwapati
stu synów będzie miał«.
I silniej jeszcze skrępował powrozem
duszę zmarłego
i biegł tysiące mil.
Za nim Sawitri w łzach.
Szli traktem wielkich kopców,
sypanych ręką wdzięczności
dla zbawców i męczenników.
Polami bitew szli, gdzie ongi
inkrustowane złotem zbroje
zdzierała chciwość z poległych.
Cmentarzyskami szli, po których
zostały ścieżki dla mrówek.
W łupinie orzechu
płynęli morzem, co tysiąc
śmiałych pożarło żeglarzy,
poszukiwaczy nowych lądów
i przewoźników kosztownych kamieni.
Wreszcie dotarli do bram
snać nieprzebytej puszczy.
»Wróć się, Sawitri«, tak ją błagał bóg,
co za pogrzebnym idąc wozem,
bierze pod rękę towarzyszkę, Żałość.
»Wróć się, nie przejdzie tą gęstwią
śmiertelna stopa twa«.
»Przeto pozostaw tu me ciało« — powie —,
»a duszę na arkan swój weź
i powiedź razem z duszą Satyawana,
albo mi oddaj żywe jego serce!«
Strona:PL Dzieła poetyckie T. 5 (Jan Kasprowicz).djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.