Tu zrobił zwrot do siebie:
— Co do mnie, grzecznie ich pożegnałem. Wiesz na com wyszedł?
— Wiem, rzekł Vallagnosc. Mówiono mi, że prowadzisz handel. To twój, ten wielki sklep na placu Gaillon, nieprawda?
— Tak jest. Perkaliki, mój koleżko!
Mouret podniósł głowę i znowu uderzył go po kolanie, wesoło, z miną tęgiego zucha, nie wstydzącego się swego rzemiosła, rzekł:
— Perkaliki, tak... tak! Musisz pamiętać, że mi się z nauką nie wiodło... Chociaż nie miałem siebie przez to za głupszego od innych. Gdym zdobył bakaloreat, dla zadośćuczynienia mojej rodzinie, mogłem z łatwością zostać adwokatem lub doktorem, jak inni koledzy; lecz obawiałem się tych profesyj, spotykając tylu z nich bez sposobu do życia. Wówczas to porzuciłem do dyabła oślą skórę, wierzaj mi, że bez żalu i rzuciłem się do handlu.
Vallagnosc uśmiechnął się z zakłopotaną miną i wybąkał:
— Twój dyplom bakalarski na mało ci się pewno przydał, przy sprzedawaniu płótna.
— Nie dbam o to, odpowiedział Mouret wesoło, byleby tylko nie zawadzał, to już dosyć. A wiem dobrze, że skoro się ma tę kulę u nogi, trudno jej się pozbyć. Idzie się z nią przez życie powoli jak żółw; podczas gdy inni, mający wolne nogi, lecą jak na skrzydłach.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/105
Ta strona została skorygowana.