— Ależ my wszystko za bezcen sprzedajemy, zawołał wesoło, biorąc z po za siebie wachlarz pani Desforges, leżący na stoliczku. Naprzykład ten wachlarz, nie wiem co kosztuje...
— Chantilly dwadzieścia pięć franków a oprawa dwieście, — odezwała się Henryeta.
— Koronka niedroga, chociaż my taką mamy po ośmnaście franków. Co się zaś tycze oprawy, kochana pani, to haniebna grabież. Podejmuję się mieć takie same po dziewięćdziesiąt franków.
— Czy nie mówiłam? — zawołała pani Bourdelais.
— Dziewięćdziesiąt franków szepnęła de Boves, doprawdy, trzeba być bez grosza, żeby się tego wyrzec.
Wziąwszy do ręki wachlarz, nanowo mu się przyglądała, wraz ze swoją córką Bianką. Na jej dużej regularnej twarzy i w wielkich sennych oczach, przebijała się powstrzymywana lecz szalona żądza, której nie mogła zadowolnić. Wachlarz powtórnie przechodził z rąk do rąk, pośród uwag i wykrzyków. Panowie de Boves i Vallagnosc odstąpili od okna. Podczas gdy pierwszy z nich stanął znowu za panią Gruibal, pożerając okiem jej kibić, młodzieniec ze swoją miną pretensyonalną i zarozumiałą nachylił się ku Biance, starając się zdobyć na jakie uprzejme słówko.
— Prawda pani, że trochę smutno wygląda ta biała oprawa przy czarnej koronce?
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/130
Ta strona została skorygowana.