— A ta chusteczka... to aplikacya brukselska, moja droga, za bezcen... dwadzieścia franków!
Odtąd worek był niewyczerpany. Rumieniła się z radości, stawała się coraz ładniejszą, coraz bardziej zmieszaną za każdym wydobytym przedmiotem. Wstydziła się, jak kobieta zdejmująca z siebie ubranie sztukę po sztuce. Była tam krawatka z hiszpańskiej blondyny za trzydzieści franków.
— Nie chciałam jej, ale subiekt przysięgał, że to ostatnia i że podrożeją.
Była też woalka Chantilly.
— Trochę za droga, pięćdziesiąt franków; jeżeli jej nie będę nosiła, to zrobię co dla córki.
— Ach, koronki, to taka ładna rzecz! — powtarzała ze swym nerwowym śmiechem. Jak się znajdę pośród nich, zakupiłabym sklep cały.
— A to co? — zapytała pani de Boves, oglądając kawałek gipiury.
— To wstawka... jest dwadzieścia sześć metrów, po franku, słyszane to rzeczy?
— Doprawdy? — odezwała się pani Bourdelais z zadziwieniem. Cóż myślisz z tego zrobić?
— Słowo daję, nie wiem... ale deseń taki mi się wydał zabawny.
Podniósłszy oczy w tej chwili, spostrzegła naprzeciwko siebie, przerażonego męża. Zbladła jeszcze bardziej, cala jego postać wyrażała zrezygnowaną rozpacz biednego człowieka, który jest świadkiem trwonienia jego honoraryj, tak drogo
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/132
Ta strona została skorygowana.