je na kolanach, pieściły tę delikatną tkaninę, grzesznemi niejako rękami. Więziły one Moureta coraz ciaśniej, zarzucając go nowemi pytaniami. Z powodu zmierzchu, musiał chwilami dotykać brodą ich włosów, aby się przyjrzeć jakiemuś deseniowi. Ale w tem miękkiem, rozkosznem pół świetle, w tem powietrzu przesyconem wyziewami z ich ramion, pozostawał jednak ich panem pomimo udawanego zachwycenia. Zdawało się im, że jest kobietą i były przeniknione, owładnięte jego subtelną znajomością najgłębszych ich tajników: dla tego też opanowane przez niego, zachowywały się z zupełną swobodą. On znowu, czując, że odtąd trzyma je w swej zależności, panował nad niemi brutalnie, jakby despotyczny król gałganów.
— Ach! panie Mouret! panie Mouret! szeptały omdlałe głosy w ciemnościach salonu.
Ostatnie błyski dziennego światła gasły na bronzach mebli. Tylko koronki bieliły się jak śnieg na ciemnych kolanach tych pań, które otaczając bezładnie młodzieńca, wyglądały jakby klęczące w koło niego dewotki. Jeden jeszcze płomyk świecił się pod imbrykiem, światełko małe i żywe jakby lampki nocnej w alkowie... lecz nagle lokaj wszedł z dwiema lampami, kładąc koniec czarom. Salon ukazał się widny i wesoły: Pani Marty składała koronki do woreczka. Pani de Boves jadła babę, Henryeta zaś, która się
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/134
Ta strona została skorygowana.