podniosła, w zagłębieniu okna rozmawiała z baronem.
— Czarujący jest, — rzekł baron.
— Nie prawda? — zawołała mimowolnie, zdradzając się ze swem uczuciem.
Uśmiechnął się i spojrzał na nią z ojcowską pobłażliwością. Pierwszy to raz widział ją tak zakochaną. Miał on zbyt wiele wyższości, żeby nad tem boleć, doznawał więc tylko współczucia, widząc ją w ręku tego zucha tak tkliwego, a zarazem tak nawskroś zimnego. Mając sobie za obowiązek ostrzedz ją, żartobliwym tonem szepnął:
— Bądź ostrożną, moja droga, on was wszystkie pochłonie.
Płomień zazdrości błysnął w pięknych oczach Henryety. Musiała zrozumieć, że Mouret po prostu użył ją za narzędzie, dla zbliżenia się do barona. Poprzysięgła sobie, że musi szaleć za nią, on, którego miłość wiecznie śpieszącego się człowieka, miała lekki wdzięk piosenki, rzuconej na cztery wiatry. Udając, że także żartuje, odpowiedziała:
— Zazwyczaj kończy się na tem, że jagnię pochłania wilka.
Słowa te, tak zabawiły barona, że przytakiwał jej głową. Może ona jest tą kobietą, która ma pomścić inne? — myślał.
Mouret przypomniał Vallagnoscowi, że mu chce pokazać swoją machinę w ruchu; poczem przystąpił do barona, żeby go pożegnać, lecz ten
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/135
Ta strona została skorygowana.