stron spływały portiery z Karamanii i Syryi w pręgi zielone, żółte i ponsowe. Z Dyarbekiru, pospolitsze, ostre w dotknięciu, jak siermięgi pasterzy: dywany mogące służyć za obicia ścian i na portiery; długie dywany z Ispahanu i Kermanchy, szersze z Szumachy i Madrasu w osobliwe piwonie i palmy, twory fantazyi, bujającej po ogrodzie marzeń. Na ziemi leżały mięsiste, grube dywany; w środku osobliwy dywan z Agra, z tłem białem a szlakiem bladoniebieskim, po którym wiły się prześliczne ozdoby wpadające w kolor fioletowy. Prócz tego dokoła widać było cuda: dywany z Mekki z połyskiem aksamitu, z Dagestanu, służące do modlitwy, w symboliczne desenie; z Kurdystanu, zasiane rozwiniętemi kwiatami. Nareszcie w kącie, leżały stosy tanich dywanów z Gerdez, z Kuli i Kircheeru, poczynając od piętnastu franków. Ten pyszny namiot paszy, umeblowany był fotelami i sofami ze skór wielbłądzich, jedne pokrajane w pstre pasy, drugie malowane w naiwne róże. Napotykało się tam: Turcyę, Arabię, Persyę i Indye. Wypróżniono pałac, zrabowano meczety i bazary. Panującym kolorem był płowozłoty w tych starych wypełzłych dywanach, których zblakłe barwy zachowywały zciemniały żar roztopionej rudy w przygasłym piecu. Widziadła wschodu, snuły się wśród przepychu tej barbarzyńskiej sztuki i silnej woni, jaką przechowała ta stara wełna z kraju robactwa i słońca.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/140
Ta strona została skorygowana.