Rano, o ósmej godzinie, Dyoniza, mająca rozpocząć swój zawód owego poniedziałku, przechodziła przez ten salon wschodni: ogarnęło ją zdumienie; nie mogła poznać wejścia do magazynu i do reszty zmieszała się w tej haremowej dekoracyi, urządzonej przy głównych drzwiach. Lokaj zaprowadził ją na poddasze i oddał w ręce pani Cabin, czuwającej nad porządkiem w pokoikach; umieściła ją ona pod Nr. 7, gdzie już zaniesiono poprzednio walizę. Była to wązka celka mansardowa, z oknem wychodzącem na dach: łóżeczko, szafka orzechowa, stół toaletowy i dwa krzesła, oto wszystkie sprzęty, dwadzieścia takichże izdebek ciągnęło się wzdłuż klasztornego korytarza, pomalowanego na żółto. Z trzydziestu pięciu panien miejscowych, dwadzieścia nie mających rodziny w Paryżu, tam sypiało. Inne w liczbie piętnastu, mieściły się u pożyczanych ciociów albo kuzynek. Dyoniza natychmiast zdjęła z siebie swą wełnianą sukienkę lichą i wytartą od szczotkowania i łataną na rękawach, jedyną jaką przywiozła z Valognes, następnie ubrała się w mundur swego oddziału, to jest w jedwabną czarną suknię, przerobioną trochę dla niej, którą zastała na łóżku. Suknia ta była jeszcze za obszerna, zbyt szeroka w ramionach; ale Dyoniza tak się spieszyła i tak była zmieszana, że ją estetyczne względy nie obchodziły. Pierwszy raz zdarzyło jej się mieć jedwabną suknię na sobie. Schodząc wystrojona, nie swobodna, przyglądała się poły-
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/141
Ta strona została skorygowana.