dążył stół drugi. Klientek ciągle nie było. Pani Frédéric surowa i posępna, jak niektóre wdowy, lubiła wyobrażać sobie wszystko ze smutnej strony, zaklinała się więc w urywanych frazesach, że ten dzień będzie stracony, że nie przyjdzie żywa dusza, że można pozamykać szafy i rozejść się do domów. Przepowiednie jej zasępiały płaską twarz Małgorzaty, bardzo chciwej zysku; Klara zaś ze swą miną konia, który się wyrwał na wolność, marzyła o wycieczce do lasu Verrières, w razie niepowodzenia w magazynie. Pani Aurelia poważna i milcząca przechadzała się ze swem obliczem Cezara, po pustej sali, jak generał mający odpowiedzialność tak w zwycięztwie jak i w porażce.
Około jedenastej, przybyło kilka dam. Nadchodziła właśnie Dyonizy kolej sprzedawania, kiedy zjawiła się nowa klientka.
— Ta gruba z prowincyi... — szepnęła Małgorzata.
Była to kobieta czterdziestopięcio letnia, przyjeżdżająca od czasu do czasu do Paryża, z głębi dalekiej prowincyi. Przez całe miesiące odkładała tam pieniądze, z któremi wysiadłszy z wagonu natychmiast biegła do Magazynu Nowości, gdzie wszystkie wydawała. Rzadko jej się zdarzało żądać przesyłki listownie, bo chciała widzieć, mieć tę rozkosz, że dotyka towarów; zaopatrywała się nawet w igły, mówiąc, że w jej miasteczku strasznie są drogie. Cały magazyn ją znał, wiedział,
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/146
Ta strona została skorygowana.