— A więc idźmy — zawyrokowała Dyoniza. — Chodź Pépé.
Wszyscy troje byli nieco zmieszani, zalęknieni. Gdy ojciec ich umarł, porwany gorączką która przed miesiącem zabrała im matkę, stryj Baudu, pod wrażeniem tej podwójnej żałoby, napisał do synowicy: że się zawsze dla niej kącik u niego znajdzie, gdyby zapragnęła szukać losu w Paryżu. Ale od tego czasu upłynął blisko rok i dziewczyna obecnie żałowała, że opuściła tak lekkomyślnie Valognes, nieuprzedziwszy o tem stryja. Nie znał on ich wcale, gdyż nieodwiedzał rodzinnych stron ani razu, odkąd młodym chłopcem, udał się do Paryża, gdzie został subiektem u sukiennika Hauchecorne’a, z którego córką później się ożenił.
— Czy tu mieszka pan Baudu? — odważyła się Dyonizya spytać nakoniec grubego jegomości, który się im wciąż przypatrywał.
— Ja nim jestem — odpowiedział on.
Dyoniza mocno zaczerwieniwszy się wybąkała:
— A! tem lepiej. Jestem Dyoniza... a to jest i Pépé. Przybyliśmy nakoniec, stryju.
Baudu zdawał się osłupiały: jego ogromne, czerwone oczy zaczęły błyskać na żółtej twarzy, powolne słowa plątały się. Widocznie był o tysiąc mil od tej rodziny, która mu spadła, jak dachówka na głowę.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/15
Ta strona została skorygowana.