— Nie słyszałem...
— Dosyć tego, zapisz się pan ostatni. Twoja kolej, panie Favier.
Bardzo uradowany w głębi duszy tą przygodą, przeprosił on spojrzeniem kolegę. Hutin z siniałemi usty, odwrócił głowę. Tem większej doświadczył on przykrości, że znał dobrze ową klientkę, prześliczną blondynkę, która często zjawiała się w tym oddziale. Subiekci nazywali ją pomiędzy sobą: „piękną panią”, nic o niej nie wiedząc, nawet jak się nazywa. Dużo zwykle robiła sprawunków, które zanoszono do powozu, poczem znikała.
Była wysoka, elegancka i ubrana ze szczególnym wdziękiem, wydawała się bardzo bogata i z najlepszej sfery.
— A cóż, twoja kokotka? — zapytał Hutin Faviera, skoro powrócił z kasy, gdzie zaprowadził klientkę.
— Kokotka... — odparł tenże — o nie, zbyt przyzwoitą ma minę. To musi być żona jakiegoś finansisty albo doktora... coś podobnego.
— Dajże pokój, to kokotka! One mają teraz miny tak dystyngowanych kobiet, że nie można łatwo poznać...
Favier zajrzał do notatnika ze sprzedażą.
— Mniejsza o to — rzekł — wyciągnąłem z niej przeszło dwieście trzydzieści franków, co mi przyniesie blisko trzy franki.
Hutin zacisnął usta i zemścił się na notatnikach:
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/155
Ta strona została skorygowana.