Na górze był taki sam tłok jak na dole, zapełniono nawet oddział meblowych materyj, zazwyczaj najspokojniejszy. W oddziałach szali, futer, bielizny, roiły się tłumy. Gdy nasze damy przechodziły koło koronek, nastąpiło nowe spotkanie. Była tam pani de Boves z córką swą Bianką; obie całkiem zajęte przedmiotami, które im pokazywał Deloche.
Hutin zmuszony był znowu się zatrzymać z paczkami.
— Dzień dobry! Myślałam właśnie o paniach.
— A ja szukałam pani. Ale jak się odszukać pośród tego tłumu.
— Prześlicznie tu, prawda?
— Olśniewająco pięknie, moja kochana. Ledwie się trzymam na nogach.
— Kupujecie panie?
— O! nie, przypatrujemy się tylko. Siedząc odpoczywamy trochę.
Rzeczywiście pani de Boves, mając w kieszeni tyle tylko, ile trzeba było na zapłacenie powozu, kazała wyjmować z pudełek różne koronki, aby na nie patrzeć i dotykać ich. Poznawszy, iż Deloche jest to subiekt początkujący, ociężały, powolny, nie umiejący oprzeć się kaprysom kobiecym, wyzyskiwała jego grzeczność, zajmowała go sobą od pół godziny i żądała coraz nowych przedmiotów do obejrzenia. Kontuar przepełnił się, pogrążała rękę w fali gipiur, koronek Malines, Valenciennes, Chantilly, palce drżały pożądliwie, twarz
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/174
Ta strona została skorygowana.