ręce w stosie koronek malines i valenciennes, rzucił więc żywo okiem na te rozgorączkowane palce.
— Niech panie raczą na prawo! — rzekł Hutin, postępując dalej. Był zrozpaczony, czy nie dość, że opuścił sprzedaż na dole? Jeszcze go zatrzymywały na każdym kroku. W rozdrażnieniu tem, grała rolę nienawiść oddziału tkanin, względem oddziałów artykułów gotowych. Ciągła walka wrzała między niemi; współubiegały się o klientki i wykradały sobie nawzajem tantiemę. Jedwabie jeszcze bardziej niż wełniane tkaniny wściekały się, gdy im wypadło poprowadzić do okryć damę, która się decydowała na płaszczyk, obejrzawszy różne hafty i faille.
— Panno Klaro! — zawołał Hutin głosem zagniewanym, skoro się już ujrzał w oddziale.
Lecz przeszła, nie zważając na niego, całkiem zajęta sprzedawaniem. Sala była pełna; przesuwały się przez nią szeregi osób, wchodząc i wychodząc przez drzwi od koronek i bielizny, będących naprzeciwko siebie. Przed lustrami, klientki przymierzały okrycia, wyginając kibicie. Czerwone dywany tłumiły odgłos kroków; dalekie głosy z dołu zamierały; słychać było tylko ciche szepty całej ciżby kobiet, jakby ociężałych wśród ciepła salonowego.
— Panno Małgorzato! — zawołał Hutin. Gdy się i ta nie zatrzymała, wycedził przez zęby, żeby nie być słyszanym: — Łotrzyce!
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/176
Ta strona została skorygowana.