Nie kochał ich wcale; mając nogi zmęczone od łażenia po wschodach, aby im sprowadzać klientki, złorzeczył im, że wyrywają mu zarobek. Była to głucha wojna z obu stron równie zacięta. Pod wpływem zmęczenia i ciągłego stania na nogach, płcie znikały, pozostawały zaś tylko sprzeczne z sobą interesa, podbudzane przez gorączkę kupiecką.
— Czyż nie ma nikogo? — zapytał Hutin.
W tej chwili, niespodzianie, spostrzegł Dyonizę. Od rana kazano jej składać, pozostawiono jej tylko kilka wątpliwych sprzedaży, lecz i te jej się nie powiodły. Skoro ją zobaczył i poznał, zajętą opróżnianiem kontuarów ze stosu okryć, pobiegł po nią, mówiąc:
— Proszę obsłużyć te panie.
Wsunął jej spiesznie w ręce sprawunki pani Marty, zmęczony ich dźwiganiem. Twarz jego ożywiła się złośliwym uśmiechem doświadczonego gracza, odgadującego w jaki kłopot wprowadza dziewczynę te damy. Dyoniza była zdumioną tą niespodziewaną okazyą do sprzedaży. Po raz drugi zjawiał się on przed nią jako nieznany przyjaciel, braterski i tkliwy, zawsze gotów w cichości jej dopomagać. Oczy jej błyszczały wdzięcznością, przeprowadziła go długiem wejrzeniem, podczas kiedy on łokciami roztrącał tłumy i biegł jak najprędzej do swego oddziału.
— Chciałabym obejrzeć płaszczyki — powiedziała pani Marty.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/177
Ta strona została skorygowana.