— Moja biedaczko, nie bądźże tak czułą. Nie zdradzaj się, bo się będą jeszcze gorzej znęcać nad tobą. Ja, która to ci mówię, nazywam się Paulina Cugnot, jestem z Chartres, tak, moi rodzice mają tam młyn. W pierwszych dniach, byliby mnie pożarli, gdybym się nie broniła. Odwagi! podaj mi rękę, będziemy z sobą gawędziły, ile razy zechcesz.
Ta wyciągnięta ku niej ręka, jeszcze więcej zmieszała Dyonizę. Uścisnąwszy ją ukradkiem, pośpieszyła wziąść stos paltotów, z obawy, aby jej nie wyłajano za to, że pozyskała przyjaciółkę. Pani Aurelia sama włożyła płaszczyk na ramiona pani Marty: wówczas powstały okrzyki: doskonały! prześliczny! zaraz inaczej leży! Pani Desforges zawyrokowała, że trudnoby znaleźć coś lepszego. Zaczęły się pożegnania. Mouret odszedł, a Vallagnosc, zobaczywszy panią de Boves z córką w oddziale koronek, pośpieszył podać matce swe ramię. Małgorzata, stojąc przed jedną z kas w antresoli, wymieniała głośno rozmaite sprawunki pani Marty, która zapłaciwszy rachunek, kazała odnieść do swego powozu. Pani Desforges odnalazła swe paczki w kasie Nr. 10. Potem panie te spotkały się raz jeszcze w oryentalnym salonie. Rozmawiały znowu, zachwycając się głośno. Nawet pani Guibal unosiła się:
— Przepyszny! robi złudzenie, że się jest w tamtych krajach.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/183
Ta strona została skorygowana.