— A co, Bourdoncle, boisz się jeszcze? — zawołał Mouret.
Powrócił on do ulubionego miejsca na szczycie wschodów antresoli, gdzie stał oparty o poręcz. Widząc przed sobą taką rzeź materyałów, śmiał się z tryumfem. Obawy ranne, ta chwila oburzającej długości, o której nikt nie miał się dowiedzieć, wzniecały w nim potrzebę głośniejszego jeszcze tryumfu. Kampania została stanowczo wygraną, drobny handel dzielnicy w niwecz obrócony, baron Hartmann zdobyty, a wraz z nim miliony i grunta jego. Patrząc na kasyerów, pochylonych nad regestrami i sumujących długie szeregi cyfr, słuchając brzęku złota, spadającego z ich palcy na miseczki miedziane, widział już Bonheur des Dames, przerastające na olbrzyma z hallą i galeryami, dochodzącemi aż do ulicy Dziesiątego Grudnia.
— A co, Bourdoncle? — rzekł — sam widzisz, że nasze składy za małe. Byłoby się sprzedało dwa razy więcej.
Bourdoncle korzył się; uradowany zresztą ze swej pomyłki. Ale oba naraz spoważnieli: oto Lhomme, główny kasyer sprzedaży, który co wieczór, zebrawszy pieniądze ze wszystkich kas, obliczał je i wystawiał potem ogólną sumę, zawieszając na haku żelaznym arkusz papieru z wypisanym rachunkiem. Następnie zanosił pieniądze do kasy głównej w portfelu i workach, stosownie do ich jakości. Tego dnia złoto i srebro górowało,
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/186
Ta strona została skorygowana.