— Przysięgam ci, że Baugé, nikogo nie zaprosi, rzekła znów Paulina. Będziemy tylko we troje. Kiedy ci się to niepodoba, bądź pewna, że cię swatać nie będę.
Dyoniza wahała się, opanowana taką chęcią że jej krew uderzała do twarzy. Od czasu kiedy jej koleżanki, opowiadały o przyjemnościach wiejskich, dusiła się, porywana potrzebą odetchnięcia wolnem powietrzem, myśląc o bujnej trawie, w której by się chowała aż po ramiona, o wysokich drzewach, których cień orzeźwiałby ją, jak woda. Przypominało jej się dzieciństwo spędzone na wonnych łąkach Cotentin i tęskniła za słońcem.
— A więc dobrze — powiedziała nakoniec.
Wszystko było ułożone. Baugé, miał przyjść po nie o ósmej rano, na plac Gaillon; ztamtąd dorożką mieli się udać na dworzec kolei Vincennes, Dyoniza, której dwadzieścia pięć franków miesięcznej pensyi zjadały dzieci, mogła tylko odświeżyć swą czarną wełnianą sukienkę, ozdabiając ją ukosami z popeliny w drobne kratki. Sama sobie też zrobiła jedwabną kapotkę z błękitną wstążką. Wtem prostem ubraniu wyglądała bardzo młodo: jakby dziewczyna nad wiek wybujała. Ubóstwo jej było schludne. Trochę się wstydziła przepysznych swych włosów, bo ją w kłopot wprowadzały, wydobywając się z pod lichego kapelusika. Paulina zaś wystąpiła w wiosennej sukni jedwabnej, w paski białe i fioletowe
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/221
Ta strona została skorygowana.