i w strojnym kapeluszu obciążonym piórami; miała przytem pełno świecideł na szyi i rękach, jak to jest w zwyczaju zamożniejszych panien sklepowych. Dla niej ta jedwabna suknia była jakby wynagrodzeniem za cały tydzień, bo w dnie powszednie skazaną była na wełnę w swoim dziale. Dyoniza przeciwnie, dźwigała jedwabie od poniedziałku do soboty, w niedzielę zaś ubierała się w swoją nędzną wełniankę.
— Baugé — powiedziała Paulina, wskazując na wysokiego młodzieńca, stojącego przy wodotrysku.
Paulina przedstawiła swego kochanka, a Dyoniza uczuła się zaraz swobodniejszą, tak jej się wydawał uczciwym człowiekiem. Baugé, był ogromnego wzrostu, silny jak byk, miał twarz podłużną flamandzką i oczy bez wyrazu, uśmiechające się z dziecięcą prostotą. Urodzony w Dunkierce, był młodszym synem kupca korzennego; przybył do Paryża, prawie wypędzony przez ojca i brata, — którzy go uważali za głupca. Co prawda, był strasznie tępy, ale zawsze zdatny do sprzedaży płótna. Kobiety znajdowały go ponętnym.
— A dorożka? — spytała Paulina.
Trzeba było iść aż do bulwaru. Słońce już dopiekało, piękny majowy poranek ożywiał ulice; ani jednej chmurki nie było na niebie, wesołość przepełniała powietrze przezroczyste jak kryształ. Mimowolny uśmiech przebiegał po ustach
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/222
Ta strona została skorygowana.