śmieszyła altana z nowopomalowanej klatki, ogołoconej jeszcze z liści, której kontury odbijały się na nakryciu. Jadła łakomo, będąc źle żywioną w magazynie. Opychała się ulubionemi potrawami, aż do niestrawności. Obżarstwo było zresztą główną jej wadą; wszystkie pieniądze wydawała na ciastka, łakocie i surowizny, pożerane w wolnych chwilach. Dyoniza nasycona jajami, smażoną rybą i kurczęciem, nie śmiała żądać poziomek, nowalii zbyt jeszcze drogiej, żeby nie powiększyć rachunku.
— Cóż teraz poczniemy? — zapytał Baugé, gdy wypili kawę.
Zwykle po południu oboje z Pauliną wracali do Paryża, aby zakończyć dzień w teatrze. Ale czyniąc zadosyć życzeniom Dyonizy, postanowili zostać Joinville; zresztą wydawało im się to zabawne, użyć wsi po uszy. Całe popołudnie przechadzali się po polach. Chcieli potem przejechać się łódką, lecz zaniechali tego, gdyż Baugé nie umiał wiosłować. Włóczyli się jednakże po brzegach Marny; życie rzeczne ich zajmowało, przypatrywali się eskadrze łodzi żaglowych i norwegskich, oraz flisakom żeglującym. Słońce się zniżało, wracali już zatem do Joinville, kiedy dwie żaglowe łodzie, prześcigając się, zamieniały obelgi, wśród których górowały słowa: „kapelusze skórzane“[1] i „perkaliki”.
- ↑ Bousingot, kapelusz marynarski, przezwisko nadane republikanom francuzkim po r. 1830.