siadłszy się, krajał kawał zimnej cielęciny z przezornością i zręcznością pana swej czeladzi, ważąc okiem co do grana cienkie plasterki. Obdzieliwszy wszystkich, pokrajał potem chleb. Dyoniza posadziła Pépé przy sobie, aby się przyzwoicie zachowywał przy jedzeniu.
Ten ciemny jadalny pokój, wywierał na niej przykre wrażenie, przytłaczał i gnębił przyzwyczajoną do rozległych i jasnych pokoi na prowincyi. Jedyne okno, wychodziło na wewnętrzne podwórko, łączące się z ulicą ciemnem przejściem; podwórko to wilgotne, zapowietrzone, podobne było do dna studni, do której wpadał punkcik zamglonego światła. W zimie trzeba było od rana do wieczora palić gaz w jadalni, a gdy ją przestawano oświetlać, była jeszcze smutniejszą. Dyoniza potrzebowała niejakiego czasu, zanim mogła dojrzeć kawałki na talerzu.
— To mi zuch! tęgi ma apetyt, powiedział Bandu, zauważywszy, że Jan spożył już cielęcinę. Jeżeli tak pracuje jak je, będzie z niego dzielny robotnik. Ale ty, moje dziewczę, nie jesz? Powiedz mi, kiedy teraz możemy pogawędzić, dla czego nie poszłaś za mąż w Valognes?
Dyoniza opuściła szklankę, którą do ust niosła.
— Ależ mój stryju, czy ja mogę iść za mąż! nie zastanowiłeś się... A malcy?
Roześmiała się w końcu, tak jej się ta myśl wydała zabawną.
Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/23
Ta strona została skorygowana.